Mora to mój kompan od kilku lat. Zbudowaliśmy wspólnie kilka
szałasów. Rozpaliliśmy wiele ognisk. Przygotowaliśmy niezliczoną ilość posiłków.
Chociaż zabieram czasem ze sobą inny nóż. To more uważam za niezawodnego
kompana.
Stal nierdzewna Sandvik 12C27. Chociaż nie jest konstrukcją
full tang, nie spotkałem do tej pory nikogo kto by na to narzekał. Twardość
56-58 HRC. Szlif skandynawski. Pochwa i rękojeść wykonane z wytrzymałego tworzywa.
Dodatkowo rękojeść pokryta gumą. Tyle jeśli chodzi o parametry techniczne.
Na początku mojej przygody z morą, poddałem ją małemu
customowi. Mianowicie grzbiet od strony rękojeści potraktowałem pilnikiem.
Miało to na celu stworzenie agresywniejszej krawędzi grzbietu. By lepiej
pracowała z krzesiwem syntetycznym.
Mora doskonale nadaje się do wszelkich prac obozowych. Poczynając
od batonowania, przez struganie, kończąc na rzeźbieniu w drewnie.
Nie gorzej radzi sobie w pracach kuchennych. Krojenie,
siekanie nie są jej straszne. Mięso, pieczywo, pomidory, ser polegną pod jej
ostrzem.
Preferuje trzy sposoby przenoszenia tego noża.
Pierwszy to klasyczne przenoszenie na pasie za pomocą
standardowego klipsa przy pochwie.
Drugi to modyfikacja poprzedniego, w wersji zimowej. Zimą
bowiem nosimy dłuższe okrycie wierzchnie, co stwarza problem z dobyciem noża. A
wystarczy spuścić pochwę kilka centymetrów niżej, na odpowiedniej długości lince.
I po problemie. Jednak jeśli linka będzie zbyt długa nóż bezwiednie dynda.
Dlatego długość sznurka należy dobierać indywidualnie. Najlepiej za pomocą
stopera.
Trzeci natomiast, to typowo buchcraftowe podejście do
tematu. Czyli mora na szyi. Oczywiście długość linki na której wieszam more pod
gardłem też reguluje za pomocą stopera.
Pamiętaj! Używanie noża grozi śmiercią lub kalectwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz